sobota, 17 listopada 2018

PODRÓŻ KTÓRA MOGŁA SIĘ NIE ODBYĆ



                         Jak to mamy w zwyczaju nosi nas po świecie, tym razem wywiało nas do Egiptu na wakacje. I to wakacje nie byle jakie bo głównym punktem podróży było nic nierobienie. Co szczególnie dla mnie jest trudne bo aż mnie nosi by zawsze coś robić. Ale od początku bo kto jak nie my prawie by nie zdążył na własny samolot i oglądał jak odlatuje z lotniskowego parkingu.



                        W ten jakże piękny mglisty, chłodny poniedziałek wstaliśmy 3,5 godziny przed odlotem, czyli idealnie by być na dwie godziny przed odlotem na lotnisku. Niejadek podobno nawet uwzględnił umiarkowane korki tuż przed lotniskiem. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie dzięki naszej cudownej pogodzie od samego domu zastały nas korki i tak jak normalnie trasa ta zabiera nam około 30 minut, tego poranka zajęła nam ponad godzinę. Do tego na lotniskowym parkingu czekaliśmy 30 minut na autobus który miał nas zabrać pod nasz terminal. I przyznam się Wam pierwszy raz bałam się, że na prawdę nie zdążę na samolot no przecież godzinę przed odlotem to powinno się stać ładnie po odprawie i popijać kawę. My natomiast staliśmy drepcząc z nogi na nogę czekając na busa. Po kilkudziesięciu minutach w końcu byliśmy w autobusie. Szczęśliwi że na terminal 2 dojedziemy zaraz po odwiedzeniu pierwszego bo to przecież logiczne tak? Ale jednak nie  - w Anglii jedzie się na terminal trzeci potem pierwszy a na końcu na drugi. Czas ucieka zegar nawet ten elektroniczny tyka nieubłaganie. Minęliśmy pierwszy terminal jedziemy na trzeci. Kierowca przymilnie prosi wsiadających pasażerów by układali swoje walizki na specjalne półki (wiecie względy bezpieczeństwa i inne takie bzdury) i nagle wsiada Grażyna lub jak ktoś woli Karyna nad Karynami i to w wersji 100% English... I głośno lamentuje tak by cały autobus ją słyszał że tu nie ma miejsca dla jej walizki. Stojąc tak pół metra ode mnie Karyna doprowadziła mnie w moim odliczaniu do odlatującego bez nas samolotu do szału. I tak jak zazwyczaj spokojna niczym sosenka pomijam milczeniem takie mądrulki tym razem nie wytrzymałam. Mówię do niej że ma się ogarnąć, że o tu (ukazuje jej ogrom miejsca rozciągającego się na mikro półce) jest sporo miejsca, że ludzie czekają, że blokuje wejście a część ludzi się spieszy. Ona że się nie zmieści no to jej pokazałam że się zmieści dodając jakiś gówniany tekst w stylu - chętnie Ci pomogę koleżanko - cisnęłam jej torbą na wolne miejsce życząc jej udanej podróży. W odpowiedzi usłyszałam ckliwie że mogłam spokojniej itp. Ale jak do cholery jak, gdy zastanawiam się jak to stworzenie przetrwało do wieku które osiągnęło... 
Na całe nasze szczęście udało nam się dojechać na nasz terminal bez dalszych przygód, szybko odnaleźliśmy przedstawicielki TUI i błagalnym tonem prosiliśmy by puściły nas dalej - udało się - nie wiem jak je namówiliśmy ale dały nam wskazówkę by po odprawieniu głównego bagażu biec drogą dla osób z pierwszeństwem (mimo że takiego nie wykupiliśmy). I tak o to w rekordowym tempie dla naszej dwuosobowej rodziny w 20 minut nadaliśmy dwa głównie bagaże, przeszliśmy odprawę osobistą kupiliśmy dwie butelki wody na podróż i stanęliśmy w kolejce do wejścia na pokład. 



                         Potem to już tylko 5 godzinny lot i tydzień błogiego lenistwa, przekładanego zjeżdżalniami, pysznym jedzeniem i winem oraz snurkelingiem, którym zaraził mnie Niejadek tak że na koniec jak małe dziecko nie chciałam wyjść z wody tupiąc nóżkami, że o tam daleko jeszcze mnie nie było i ja chce chociaż na 10 minut.  Tak o to minął nam tydzień wakacji. Poniżej możecie zobaczyć małą fotorelację z naszej przygody.











wtorek, 9 października 2018

BRUUUUM!


                       Witam Was serdecznie po tej długiej nieobecności. Sama nie wiem skąd się wzięła ale nic na nią nie poradzę. Czasem tak mam, że mimo planów na napisanie kilku postów do przodu, nie piszę przez bardzo długi czas. Ostatnio w naszym świecie sporo się dzieję i jakoś tak nie starczało czasu na pisanie. W tym roku czytam dużo więcej niż przez wszystkie ostatnie lata. Dodatkowo rozpoczęłam ostatnio kurs języka angielskiego, któremu obiecałam poświęcić więcej czasu. W końcu nikt mnie nie zmuszał by go rozpocząć, sama za niego płacę więc nie chce go "odbębnić" i byle jak zdać egzamin końcowy. Dodatkowo nadeszła jesień a wraz z nią wcześniej robi się ciemno i jest generalnie dużo chłodniej przez co nic mi się nie chce. Wszytko to spowodowało, że wraz z Niejadkiem ponownie zaczęliśmy szukać dla mnie samochodu. Tak bym w tym roku już nie jeździła na rowerze w deszczu i nie marzła a dodatkowo nie wykończyła się dojazdami na zajęcia z angielskiego. Tak jak to zawsze gdy ja szukałam samochodu to nic nigdzie nie było, ale gdy tylko Niejadek odpalił jedną stronę to od razu znalazł moją Hope (bo takie autko dostało imię) rezerwując ją po kolejnych 15 minutach. 
I tak oto od trzech tygodni jestem szczęśliwym posiadaczem swoich własnych uroczych czterech kółek. Przyznam się Wam, że początki były stresujące, nie lubię gdy ktoś mnie poprawia a tutaj jakby się nie dało inaczej. Bo nie da się pamiętać jak dobrze prowadzić po 4 latach nie prowadzenia wcale. W wyniku czego Niejadek musiał rozpocząć nierówną walkę z moją pamięcią i to po nowej właściwej stronie drogi. Ja jak to ja jak zawsze przez pierwsze dwie godziny ziałam ogniem niczym rasowa smoczyca, która przecież wie co robi, by po kolejnych dwóch stać się ponownie małym kotkiem który mruczy jak się go zacznie chwalić. 
Tak oto po trzech dniach krótkich przejażdżek z domu do pracy i z pracy do domu rozpoczęłam swoją pierwszą w pełni samodzielną jazdę moim własnym autkiem do pracy. Mimo początkowego stresu okazało się, że na prawdę lubię prowadzić po angielskiej stronie a
moja Hope jest cudowna. Mimo, że czasem przyspiesza wolniej niż bym chciała to w zupełności spełnia moje wszelkie zapotrzebowania. Teraz już spokojnie wstaje rano, nie stresując się jak jest zimno oraz czy pada, tak samo w pracy bez strachu spoglądam na przerwie przez szybę na moją deszczową okolicę. Nadal mam wiele do pokonania w szczególności parkowanie, które na zatłoczonych parkingach sprawia mi najwięcej trudności ale to tylko kwestia czasu jak i parkowanie będzie bezstresowe. Podsumowując bardzo się cieszę, że Niejadek znalazł to autko a ja stałam się jeszcze bardziej niezależna i otworzyły się przede mną nowe możliwości, które przy jeździe rowerem były nieosiągalne.
Życzę Wam miłego wieczoru i do przeczytania! 

niedziela, 22 lipca 2018

SAMOCHODEM DO POLSKI CZ.2



                Tak więc szczęśliwie przespaliśmy noc, by wstać po 8:00 i ruszyć dalej w drogę. Przy wymeldowaniu nasz poziom niemieckiego uważam za prawie doskonały. Udało nam się dowiedzieć, że mama naszej gospodyni była z Poznania i jak myślicie jaka myśl naszła mnie od razu (pomijając kilka słów których dama nie wymawia), nosz kobieto kochana czemuś ty od mamy się po polsku nie uczyła tak byśmy sobie tu pogadały a tak co a tak nic. Oddaliśmy klucze, zapakowaliśmy się do samochodu i w drogę. Nie żeby jakąś daleką, raczej w stylu nawigacjo kochana na pierwszego maka poprosimy na śniadanko w stylu tosty z serem i szynką a do tego kawa, duża, mocna, czarna, taka że na sam zapach ciarki przechodzą z zachwytu. Po jakże zdrowym śniadaniu udaliśmy się na stację by dowiedzieć się że nasze trzy karty płatnicze to NEIN... nosz są bee, opętał je szatan i płacić nimi nie można ale za rogiem to można wypłacić w centrum handlowym.  Jednak gdybyśmy posiadali  kartę płatniczą IKEA FAMILY tosz nie ma problemu płacić można... I miało dziś nie być nic już o Niemczech ale no nie da się, ten etap podróży wywarł na nas takie wspomnienia, że muszę to z siebie zrzucić, bo co się przeczyta to się już nie odprzeczyta :-) Tak więc podsumowując etap do Polski pamiętajcie czytelnicy nocleg w Niemczech ustalamy przez wyjazdem. Po przebojach z podróży dość zmęczeni dotarliśmy do hotelu, który był w naprawdę dobrym standardzie, posiadał swoje spa, oraz dostępne dla gości sauny oraz jacuzzi. Jeżeli mogę doradzić Wam jak zaoszczędzić to polecam wyjazdy poza sezonem. Za pięciodniowy pobyt ze śniadaniem i obiadokolacją dostępem do rowerów oraz części spa zapłaciliśmy niecałe 700 złotych. A muszę przyznać że posiłki mieli bardzo smaczne i zróżnicowane. Obsługa bardzo miła i pomocna.Okolica cicha i spokojna, całkiem blisko do centrum i dobre podejście na trasy w góry. Czego chcieć więcej no tego spa bo jak względne mieszczuchy przyjadą raz na kilka lat w góry to po wejściu na Śnieżkę potrzebują masażu. No dobra Niejadek nie potrzebował maziania ale ja za to tak mój wewnętrzny kot pragnął masażu który rozluźni jego zmęczone gnatki i doda świeżości. Dlatego też mogę całej kobiecej części czytelniczek polecić masaże w tym obiekcie. Masaż świecą był obłędny.


      Na pobyt w Karpaczu zaplanowaliśmy sobie głównie zdobycie Śnieżki, której nie udało nam się zdobyć w 2015 roku. Poza tym zdobyliśmy znacznie mniejszy szczyt w samym Karpaczu, który potraktowaliśmy jako rozgrzewkę przed Śnieżką. Do tego zwiedziliśmy Zamek Książ, Zamek Czocha, oraz Podziemne Miasto Osówka, planowaną największą bazę Hitlera w Polsce. Dla przyjemności zajadaliśmy się oscypkiem z żurawiną oraz odwiedzaliśmy pizzerię poznaną przy ostatnim wyjeździe. Pizze podają tam na obłędnie cienkim kruchym cieście. Smak sosu pomidorowego idealnie zgrywa się z dodatkami, których jest na prawdę dużo na każdym kawałku. Jednym słowem niebo na talerzu. 




                        Sama Śnieżka okazała się dla nas nie małym wyzwaniem. Już na samym początku okazało się, że jedyny pieszy szlak jest nadal zamknięty ze względu na lawiny śnieżne. Na szczęście śniegu w górach już praktycznie nie było dlatego też razem z parą z Niemiec i jednym polakiem postanowiliśmy zdobyć ten szczyt. Przeszkody oraz trudy jakie napotkaliśmy na trasie były tego warte: przepiękne widoki, wszechobecna cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków. Samo wejście na Śnieżkę pamiętałam jeszcze przez kilka dni a dokładnie pamiętały moje mięśnie, które dawały się we znaki przy każdym małym kroczku. Ale raz jeszcze było warto, bo zdobyliśmy ją razem, okazując sobie wsparcie na trasie, spełniliśmy kolejne wspólne marzenie i udowodniliśmy sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych jeżeli się tylko człowiek postara.  Jeżeli chodzi o zdobywane zamki to szczerze polecam wszystkim Zamek Czocha. Przepiękne miejsce, super przewodnik, odpowiadający na każde pytanie Niejadka, który kocha Zamki więc pytań zawsze ma mnóstwo. Zamek sam w sobie cudowny, nie jest ogromny ale pozwala nacieszyć się swoimi eksponatami oraz zakamarkami. Cenowo wychodził bardzo korzystnie szczególnie jeśli porówna się go z Zamkiem Książ którego nikomu nie polecam.



             Zamek Książ liczy sobie drakońskie kwoty za wstęp. By już na samym początku okazało się, że za toalety trzeba przy zamku osobno płacić nawet jeżeli sam bilet od osoby kosztował 40 zł. Już przy pierwszych krokach okazuje się że idziemy praktycznie przez puste pomieszczenia. W ponad połowie sal nie ma eksponatów bo były rozkradzione w czasie wojny, to samo z biblioteką. Przewodnik mimo, że bardzo miła to historię zamku opowiadała tylko z punktu widzenia rodziny go zamieszkującej. Całkowicie pomijając wątki wojenne. Samą wisienką na torcie był ochroniarz w sali z obrazami. Który doskoczył do nas z pretensjami i na nic nie zdały się tłumaczenia że nikt na starcie wycieczki nie informował o tym jak można trzymać własny plecak. Także dzięki ochroniarzowi który dziecka by nie okiełznał przez swój ogromny brzuch wyszliśmy z zamku wkurzeni prosto do biura zażaleń. Po jakże cudownym dniu na Zamku Książ uznaliśmy, że nasza noga więcej tam nie postanie i raczej nie będzie to polecane przez nas miejsce w Polsce.


                      Ostatnim miejscem które odwiedziliśmy było Podziemne Miasto Osówka. Które miało zostać największą bazą Hitlera w Polsce. Niejadek naciągnął mnie na trasę ekstremalną, którą gorąco wszystkim polecam. Jednak wybierając tą trasę warto mieć ze sobą chociaż małą latarkę która oświetli drogę w ciemności skał oraz wody którą będziecie przekraczać. Przewodnicy posiadali ogromną wiedzę, na temat wykopalisk prowadzonych w tym miejscu jak i o samej wojnie. Mimo, że samo miejsce wprawiało nas w pewien rodzaj zachwytu jak tak ogromne miejsce można wykuć w skale to po uświadomieniu sobie ile osób utraciło swoje życie w trakcie wykopalisk, ogarnęło nas przygnębienie. Mimo wszytko warto odwiedzić to miejsce jak i również pozostałe kompleksy znajdujące w okolicy dzięki czemu można lepiej poznać trudną ale fascynującą historię Polski.





                    Pozostały czas w Karpaczu spędzaliśmy na spacerach po mieście, zajadaniu się lokalnymi przysmakami praz korzystaniu z hotelowego spa. Drugą część wyjazdu spędziliśmy w rodzinnym Poznaniu na spotkaniach rodzinnych. Cały wyjazdu uznajemy jednogłośnie za udany, mimo że sama podróż samochodem była dość męcząca. Sam Karpacz oraz jego atrakcje polecamy wszystkim, jesteśmy przekonani, że każdy odnajdzie tutaj coś dla siebie.


niedziela, 13 maja 2018

SAMOCHODEM DO POLSKI




                           Macie tak, że marzy Wam się wielka długa podróż ale samochodem? Tak a może całkowicie nie? No widzicie a nam się tak w głowach ułożyło że nam się zachciało z Anglii do Polski naszym kochanym samochodem powód za: rozruch nowego samochodu oraz możliwość zwiezienia tony dobytku w postaci książek oraz innych bibelotów. Powód na nie: hmm na początku nie było a po podróży? Cóż drugi raz samochodem z domu do Polski to już nie głównie przez zmęczenie, które było ogromne. Za to bardzo chętnie wynajmiemy samochód w Polsce tak by być bardziej mobilnym. 
Ale zacznijmy od początku, ustalając plan podróży wiedzieliśmy że sam wyjazd będzie składał się z pięciu faz:

Faza 1:  podróż z Anglii do Polski
Faza 2:  pobyt w Karpaczu
Faza 3:  pobyt w Warszawie
Faza 4:  pobyt w Poznaniu
Faza 5:  podróż z Polski do Anglii





Tak jak znalezienie hotelu w Karpaczu czy atrakcji do odwiedzenia odbyło się ekspresowo. Tak ustalenie szczegółów podróży z Anglii do Polski nie szło już tak gładko, chodzi głównie o błędne założenie, że znalezienie noclegu na trasie pójdzie gładko i przyjemnie. Mimo, że cała sytuacja wieczoru wygląda teraz dość zabawnie i jest świetnym wspomnieniem to w danym momencie było dosyć kiepsko i nerwowo ale o czym mowa. Z Niejadkiem założyliśmy że jeśli wyjedziemy w nocy z soboty na niedzielę około 1 to na spokojnie dotrzemy na prom, na którym się zdrzemniemy bo podróż trwa około 2 godzin a z promu przeskoczymy szybo przez Francję, Belgię i Niemcy by wieczorem złapać nocleg gdzieś w Polsce. Podróż po Wielkiej Brytanii nocą super, zero korków, nad ranem ładne widoczki. Prom świetne doświadczenie ale drzemka w pierwszą stronę nam nie szła więc tutaj kiepsko ale generalnie mega polecam. Francja minęła szybko bez problemów, w Belgii okazało się że mcdonadlsa to nie uświadczymy więc smuteczek bo frytek z majonezem to nie bardzo także czekaliśmy na Niemcy by zjeść coś ciepłego. Generalnie wszystko szło dobrze do Niemiec które były rozryte całkowicie na autostradach przez co cała podróż wiodła jednym pasem w ciągłym korku, cudownym dodatkiem były niekończące się burze ograniczające widoczność na niecałe 10 metrów przez co podróż była katorgą. I tak po 10 godzinach w Niemczech około godziny 21 zaczęliśmy szukać noclegu. I uwaga okazało się, że  21:00 to już noc, więc wszystkie hotelo - motele się zamykają i nie biorą gości. Zmarnowani zasypiający po godzinie odbijania się od ścianę zadzwoniliśmy pod ostatni motel w okolicy i uwaga udało się ale nie bez haczyka, prowadząca pani mówiła wyłącznie po niemiecku a my wyłącznie po angielsku a wspomnę ponownie rozmawiałam z babeczką przez telefon. Z czeluści mojego umysłu wydobywałam pojedyncze słówka niemieckiego, których przez 10 lat próbowali nauczyć mnie nauczyciele jak widać bezskutecznie. Jedynie co ustaliłam to cena 48 euro za noc oraz że Pani chyba jest w motelu co ustaliła Pani nie wiem ale raczej niewiele. Około 22:30 zajechaliśmy pod jej motel. Cisza jak makiem zasiał, wieś jak z dobrego horroru. Wiecie z cyklu jedziecie sobie radośnie na wycieczkę, nadchodzi wieczór, kija wiedząc czemu coś idzie nie tak np zamykają drogę i jedziecie inną, bądź jak w naszym przypadku coś zmusza was do jechania przez czarną dziurę i wtem okazuję się że nie ma internetu, psy dupą szczekają a z za roku wychodzi maniak z siekierą. No cóż zmęczony człowiek ma różnie pomysły gdy do dociera pod hotel a tam ciemno, właściciela brak, gości nie widać, słychać tylko świerszcze w polu i ogólnie jest ciemno jak w dupie... i czekasz do nędzy kiedy wyskoczy ten z siekierą z za rogu. Po chwili przemyśleń i użycia translatora w celu ustalenia jak powiedzieć "jestem pod twoim hotelem teraz" zadzwoniłam do babeczki ponownie z przetłumaczoną frazą, co ona odpowiedziała nie mam pojęcia, było to coś długiego. W rozpaczy zakończyłam rozmowę z myślą śpimy na zmianę w samochodzie licząc, że nikt nas nie dobije. Jednak po 5 minutach pod hotel zajechała miła pani, myślę że w piżamie okrytej kurtką w samochodzie siedział mąż nie zainteresowany całą sprawą. Po 15 minutach rozmów rysowano-pokazywanych w biurze motelu ustaliliśmy że pani przyjmuję gotówkę w euro (której my nie mamy), bankomat jest daleko, nie wiadomo gdzie (a my jesteśmy zmęczeni) oraz że ewentualne wymeldowanie bez śniadania może być 9 lub 10 bo pani rano jest w hotelu (chyba o to chodziło bo napisała 9:00 i dziesiątą ze znakiem zapytania i pokazała na siebie a potem na ziemie że w tym miejscu...). Na szczęście po kolejnych 5 minutach udało się dogadać że płacimy w gotówce w funtach za pokój bez śniadania, żegnając się z nią życzyliśmy sobie wzajemnie miłego wieczoru i dobrej nocy a co nasz niemiecko - angielski tak się poprawił że się dało. Po wejściu do pokoju okazało się że motel bardzo ładny, czysty, zadbany, także po szybkim prysznicu i dojedzeniu kanapek z podróży padliśmy spać by rano udać się w dalszą podróż. Ale to już w kolejnym wpisie...
Życzę Wam dobrej nocy i do przeczytania.


wtorek, 20 marca 2018

BRUDNE OKNA


       Niby nie należę do grupy która podziela myśl, że warto na "coś" czekać, raczej znajduję się w opozycji, która jak mantrę powtarza, że czekanie na to "coś" tylko sprawia, że nie doceniamy tego wszystkiego co nas aktualnie otacza a jak wiadomo cieszmy się tym co jest teraz bo zaraz może tego nie być. No aaale ja naprawdę czekam już na wiosnę i jakoś ciężko mi docenić kolejny zimny dzień, kolejny wietrzny dzień z deszczem, bądź jak w ostatnich dniach kolejny dzień z padającym za oknem śniegiem. Mamy w końcu marzec i myślę, że wszyscy czekamy już na cieplejsze, dłuższe dni, okraszone słoneczkiem, w które będzie można pójść na spacer bez parasola. Chociaż u nas i w deszczowe dni lepiej zabrać kurtkę bo parasol i tak wichura połamie. Więc skończymy mokrzy i źli ale z drugiej strony nikt o zdrowych zmysłach nie chadza na spacery w angielski deszcz(no chyba, że ma się psa no to niestety trzeba).
         No więc w tym czekaniu piętrzę postanowienia o zdrowszym trybie życia, o jedzeniu mniejszej ilości cukru i wszechobecnej w naszym domu czekolady, o powrocie do biegania lub chociaż ćwiczenia w domu. Nieustannie rosło również moje marzenie o czystych oknach w domu. I ja wiem, że to nie takie trudne. Wystarczy wziąć ścierkę. płyn i te okna umyć alee to może w Polsce u nas mimo mieszkania na parterze tak się nie da. Niestety przy planowaniu przestrzennym ktoś wymyślił że ogromne krzaczaste rośliny tuż przed każdym ale to naprawdę każdym oknem to idealny pomysł. No i pomysł może idealny bo nikt mi się pod oknami kręcić nie może ale to tej kategorii zaliczam się również ja i Niejadek także umycie okien po ludzku samodzielnie odpada.  A jak samodzielnie odpada no to zostaje nam firma zajmująca się tym na co dzień i nie tylko zaopatrzona w magiczne kije ze szczotką na końcu, z doprowadzeniem wody dzięki czemu możliwe jest umycie okien i na parterze i na 4 piętrze. Szybko pięknie ładnie i podobno nawet nie drogo. Podobno bo debatuję do Niejadka by znalazł taką firmę, zamówił usługę bo zaraz nic przez nasze okna widać nie będzie. I nie żebym prosiła o niemożliwe bo tych firm tutaj mnóstwo bo nie tylko my mamy takie problemy z dojściem do okien inni też a do tego dodajmy grono ludzi którym się myć okien nie chce i biznes kwitnie. Także jako że nadal nie wiem ile usługa takowa kosztuje znaczy się tylko jedno Niejadek jeszcze nie zamówił takiej usługi ale co go winić sama też mogłam to zrobić. 
Więc nie uwierzycie w moje szczęście, siedzę dzisiaj z kawiszonem na kanapie, rozmyślam nad sensem życia i wtem widzę dwóch jegomościów myjących okna w budynku na przeciw.Zbieram całą odwagę w sobie, podążam ku nim z zapytaniem o numer do zamówienia takowej usługi. Na co czcigodni wykonawcy raczą mnie odpowiedzią, że oni przecież cztery razy w roku myją na naszym osiedlu wszystkie okiennice również moje. Zdziwiona podziękowałam, życzyłam miłego dnia, po czym szybko powróciłam na swoją kanapę do kawy i książki. I tak jak tu mieszkam ponad pół roku nikogo do okien nie było, upierdzielone BYŁY jak jasna dupka, no ale pełna wiary czekałam i faktycznie 10 minut później panowie umyli również nasze okna. Czy okna są teraz czyste, na pewno są czystsze, są również pomazane ale jaki mimo to mamy teraz widok, normalnie więcej światła wpada do mieszkania. Dzięki czemu moja lista postanowień ma odhaczony pierwszy punkt dotyczący okien. Nad resztą nadal pracujemy ale nie można mieć wszystkiego, powoli i resztę odhaczymy bo w końcu do pogodowej wiosny jeszcze sporo czasu więc małymi kroczkami idziemy w stronę wiosny. 

Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was swoimi małymi marzeniami. Póki co życzę Wam cudownego wieczoru i do przeczytania.

piątek, 26 stycznia 2018

URLOPOWO



           To dopiero trzy dni a mam wrażenie, że minęła wieczność od powrotu z krótkiego wypadu do Polski. Sam wyjazd trwał tylko cztery dni ale jak zawsze to u nas bywa naładowany był spotkaniami. Tym razem szczególnie, ponieważ na nasz wyjazd wypadał dzień babci i dziadka, rocznica ślubu moich rodziców, urodziny taty oraz imieniny mamy. Dzięki czemu nie chodziliśmy głodni bo wszędzie czekało na nas pyszne jedzenie. Razem z nami przyjechały również wykonane przeze mnie prezenty, jeżeli jesteście ciekawi co to było zapraszam do galerii pod wpisem.

            Mimo, że to tylko cztery dni udało nam się wyskoczyć do baraboo na przepyszny makaron. Do teraz na samą myśl robię się głodna. Niejadek poszedł bardziej w mięso ale kto go będzie winił za brak miłości do makaronów. Sam lokal przy malcie mogę gorąco polecić. Zaraz po przestąpieniu progu zalewa nas taniec świateł, ceglanych ścian, nęcących zapachów po prostu magia połączona z dobrym smakiem podawanych dań. Mimo że na antresoli jest odrobinę za gorąco to klimatem nadrabia ona tysiąckrotnie. Cenowo lokal wypada świetnie, dostępnymi smakami tym bardziej. Moim nieskromnym zdaniem idealne miejsce na randkę lub wypad z dziewczynami. Jeżeli mi czas pozwoli to będzie to odwiedzane przez nas ponownie miejsce. 

          Jak wypad do domu to obowiązkowo musiał pojawić się burger z pastwiska. Mimo że ceny dostawy do domu poszybowały tak wysoko, że nie opłaca się już zamawiać z dostawą. To i tak znalazłam sposób jak zjeść tak wytęsknionego burgera. Zaciągnęłam Niejadka na spacer prozdrowotny w celu zakupienia porządnego kawałka mięsa, w świeżej bułce, okraszonego sałatą, ostrą papryką oraz smakowitymi sosami. Nie ma niczego na co mam taką ochotę odwiedzając Poznań jak ten burger, nic na to nie poradzę cóż zrobić, miłość do smaków to miłość. A zjeść dobrze trzeba by było za czym tęsknić po powrocie do domu. Przyznam się Wam swoją drogą pisząc ten fragment zrobiłam się tak głodna, że czas na przerwę, czas na jakieś dobre papu. Dlatego też uprzedzam jeżeli reszta wpisu będzie nie składna to wybaczcie ale idę coś zjeść i powrócę niebawem...

         Z pełnym brzuszkiem nie tylko mężczyzna jest szczęśliwszy, kobieta również. Także wracając do wpisu. Wyjazd do domu wiąże się zazwyczaj z zakupami. Tak też było tym razem. Podróż tą zaliczyć można pod znakiem książek i popularyzacji czytelnictwa. Już przed wyjazdem zamówiłam sześć książek i tylko dzięki Niejadkowi nasza rodzinka nie musiała dźwigać ich więcej bo początkowo zamówić chciałam ich dziewiętnaście do pobliskiego kiosku ale jednak trochę taką paczuszkę giganta trzeba by potachać. W związku z czym postanowiłam domówić resztę za kilka tygodni. Jednak koniec końców na tych dziewięciu książkach się nie skończyło. Los chciał byśmy z Niejadkiem odkryli iż księgarnia Matras upada i ma wyprzedaż na wszystko do 90%. Mimo, iż samej księgarni mi żal bo bardzo ją lubiłam, obsługa zawsze była pomocna i oczytana to obok takiej obniżki nie dało się przejść obojętnie. W związku z czym za oszałamiającą kwotę 18 złotych dokupiliśmy kolejne siedem książek. Poza książkami zakupiłam kilka ciuszków na wyprzedażach które wytrawnym okiem szpiega będziecie mieli okazję zobaczyć tu na blogu ale również na moim instagramie. 

         Wyjazd w rodzinne strony to także dla nas spacery z moim psem, odwiedzanie przyjaciół, niekończące się spotkania z ukochaną i szaloną rodzinką, zanoszenie rzeczy wszelkiej maści do piwnic oraz naprawianie wszystkiego co wymaga naprawy z czego ostatnie dwa akapity zazwyczaj czekają na nieustraszonego ciężkiej pracy Niejadka. Jak każdy wyjazd tak i ten w końcu dobiegł końca kolejny już nie długo a póki co powróciliśmy do życiowych realiów, praca, dom, praca oraz inne rzeczy. Poniżej zapraszam Was na krótką fotorelację życzę jednocześnie miłego wieczoru i do przeczytania.